środa, 10 września 2014

Pierwsza 'setka'


Do Krynicy przyjechałem już w środę, żeby spokojnie czekać na start. W czwartek z moim partnerem z Biegu Rzeźnika zrobiliśmy mały rekonesans po Jaworzynie. Czułem się świetnie. Podświadomość podpowiadała mi, że to będzie mój bieg! Czułem lekkość na zbiegach i podbiegach! Poza tym profil trasy bardzo mi odpowiadał-dużo, długi odcinków na których można szybko biegać. Jednak wyczekiwanie na start stopniowo wywoływało u mnie podenerwowanie. Plany były ambitne i moja 'głowa' o tym doskonale wiedziała...





Są dni gdy człowiek wstaje i wie, że to będzie jego dzień! Tego nie poczułem zwlekając się z łóżka około 1:30 w sobotę. Gorący prysznic, bułka z dżemem i marszem na start. Nie czułem się pewnie. Byłem jakby 'zagubiony' i wycofany. Godzina 3:00 ruszamy. Ciemno mimo dużej ilości 'czołówek'. W dobrej formie melduję się na Jaworzynie. Nie chciałem dużo sił straci na początku biegu bo wiedziałem, że to dopiero pierwszy etap ścigania. Podczas zbiegu z Runka w kierunku Hali Łabowskiego poczułem, że coś nie jest tak. Najpierw zaczęła przeszkadzać mi ciemność, później jakieś nieprzyjemne zimno jakby mnie dotknęło. Nagle poczułem jakby mi się chciało spać i nie mam sił. Nogi zrobiły się ciężkie i nie chciały biec jak powinny. gdyby tego było mało poczułem ból w części bliższej uda-demony z Wałbrzycha przypomniały o sobie. Łyk wody i pierwszy 'przeciwból' zaaplikowany! Dalej ciężko...Czuję, że plany walki o czas w granicach 10 h 30 min stają się nierealne. Głowa zaczyna szaleć-'Zejdź z trasy", "Wrócisz do łóżka i pójdziesz spać..." Po czym poczułem, że leżę w błocie-Nike Terra Kiger nie dały rady na błotnistej nawierzchni. Moja głowa już zupełnie przekonana, że na 36 km będzie po zabawie. Tracę pozycję za pozycją. Nie biegnę, a podbieguję. Gdy docieram do Rytra mówię do taty, że schodzę, że nogi bolą, że to nie mój dzień, że się źle czuje. On spokojnie mówi, że może szkoda, żebym pobiegł turystycznie, że liczą się pkt do UTMB. Koniec końców tracę dużo czasu na przepaku - zmiana butów, przełożenie chipa kosztowały mnie dużo nerwów i czasu. 'Przeciwból' i ruszam dalej. Wyznaczam sobie małe cele. Nie walczę już na podbiegach. Na płaskim nie biegnę szybko, a nawet biegnę/idę, a zbiegi robię asekuracyjnie. Nie martwię się o to, że tracę kolejne pozycje bo nie wiem czy skończę ten bieg. Mam nawet momenty, że cieszę się samotnym biegiem w górach. Noga mimo przeciwbóli boli... Tak docieram do 66 km. Tu też mały 'biwak', ale skoro nie walczę o to co założyłem, a uszczerbek na zdrowiu nie pozwala na szarże ułańską więc bez spiny. Zjadam 'milion' pomarańczy i ruszam bo przed mną jeszcze ciężka plansza. Jednak w głowie wiedziałem, że dotrę do deptaka w Krynicy.


Na 77 km czuję, że może się jeszcze 'pobawię' na trasie i zacząłem wyprzedzać. W bacówce nad Wierchomlą nawet się nie zatrzymałem. Czułem się tak jak powinienem się czuć od początku. Chciałem pokazać sobie, że dżemie we mnie duch wojownika mimo tak wielu przeciwności. Na 10 km do mety rozpętała się burza i ulewa. Zbieg w wodzie po kostki. Mimo to gnałem ile mogłem. Gdy wbiegłem na deptak czułem, że było warto mimo bólu, mimo wielu łez na trasie. To była moja chwila na deptaku. Nie myślałem wtedy, że jestem 'za późno' byłem wtedy kiedy byłem i cieszyłem się tym!


Co miało pójść nie tak na trasie to poszło. Kontuzja, źle dobrane buty, kryzysy. Jednak zameldowałem się na mecie, stanąłem w miejscu, w którym stawali Ci, których podziwiałem. Ten bieg kosztował mnie wiele zdrowia fizycznego i psychicznego. Cierpiałem psychicznie przez 66 km biegu. Fizycznie przez 90 km-tyle leków przeciwbólowych nie zjadłem w ostatnim roku co podczas tych 13 h i 2 min. Bieg ten był trudną lekcją podczas, której musiałem zdać nie jeden egzamin 'dojrzałości biegowej'. Wiem, że teraz będę tylko mocniejszy bo przeszedłem przez swoje piekło, doświadczyłem takiego bólu jakiego jeszcze za całą moją karierę biegową nie doznałem.

Nie chcę gdybać co by było gdybym pobiegł jak powinienem, na tyle ile potrafię bo to nie ma sensu. Jeśli za rok wystartuje-jedynie jak pojadę na CCC to nie wystartuje w B7D obiecuję wziąć rewanż! Gratuluje tym co byli lepsi od mnie, to był Wasz dzień, ale musicie wiedzieć, że gdzieś na dolnym śląsku jest chłopak, który ciężko trenuje by wspiąć się tak wysoko jak tylko się da!

1 komentarz:

  1. Kamil, dżemie w Tobie wielka siła, a nawet...miodzie ;-)))
    A tak na poważnie, serdeczne gratulacje!

    OdpowiedzUsuń