poniedziałek, 30 czerwca 2014

Żele Agisko czyli mercedes wsród 'paliw' dla biegaczy!



Dlaczego żele Agisko?

Na rynku jest wiele firm, które dostarczają sportowcom, żeli energetycznych wykorzystywanych podczas intensywnego wysiłku fizycznego, ale żele Agisko mają cechy, które je wyróżniają i powodują, że są wyjątkowe!


Opakowanie:

Według mnie standardowe, bardzo poręczne można trzymać w dłoni, łatwo włożyć do uchwytów przy pasku biegowym czy kieszonek w plecaku. Lekkie nacięcie w okolicy ustnika ułatwiające oderwanie końcówki. Osobiście polecam przed startem delikatne wydłużenie nacięcia.

Smak:

Dla mnie bardzo dobry. Ani słodki, ani słony. Co tu dużo pisać-podczas Biegu Rzeźnika zjadłem sporo żeli Agisko i nie było mi za słodko w ustach czy mnie nie zemdliło ani przez chwilę!

Tolerancja i przyswajalność:

Testowałem żele na czczo, przed i w trakcie biegu. Myślę jednak, że największy test żele miały podczas Biegu Rzeźnika. Żadnych problemów żołądkowych, stopniowe uwalnianie energii-jak dla mnie żel idealny! Obie te cech tzn brak 'rewolucji żołądkowo-jelitowych' i stopniowe uwalnianie energii sprawiają, że żele Agisko są wyjątkowe! Dlaczego? Ileż razy słyszałem od biegaczy, że 'żel mi nie siadł' czy 'ten, żel to taki chwilowy strzał energetyczny'. Skąd się bierze ta wyjątkowość u Agisko? W składzie, żeli są różne rodzaje węglowodanów i średnio łańcuchowych kwasów tłuszczowych i to dzięki takiej, a nie innej kombinacji żele dostarczają stopniowo energii co uważam za niezbędny element podczas biegów długodystansowych.



Inną bardzo ważną informacją jest to, że jedna saszetka żelu Agsiko dostarcza dużo więcej kalorii niż, żele innych firmy! To kolejny argument, który utwierdza mnie w tym, że Agisko jest świetnym wyborem! Nie muszę brać całej 'walizki żeli' na bieg kiedy jedno opakowanie Agisko często odpowiada trzem opakowaniom innej firmy! Nie jest to bez znaczenia gdy podczas biegu musisz biec z całym ekwipunkiem i chcesz zredukować wagę do minimum.







Żele Agisko były ze mną na Biegu Rzeźnika-10 miejsce, Bieg Sokoła w Zakopanem, 2 Nocny Półmaraton Wrocławski oraz innych biegach i treningach. Nigdy mnie nie zawiodły i będę po nie sięgał dalej!



P.S Jedna saszetka Agsiko to, aż 348Kcal!

Inne ciekawe informację o tym jak trenuję i w czym znajdziecie też na moim profilu na Facebook'u www.facebook.com/kamilbiegiem

wtorek, 24 czerwca 2014

Rzeźnik

Człowiek chcę zawsze więcej i więcej! Gdy ukończyłem swój pierwszy maraton wiedziałem, że to jeszcze nie to! Usłyszałem wtedy o legendarnym Biegu Rzeźnika-blisko 80 km po górach. Pomyślałem, że kiedyś, za kilka lat  na pewno ukończę te zawody. Nie przypuszczałem, że swoje marzenie zrealizuje w nieco ponad rok! Tak właśnie się stało- na niespełna 2 lata od rozpoczęcia 'poważnego' biegania stanąłem na starcie w Komańczy! Jednak opowiem jak było od początku!


W Bieszczady dotarłem z Ewą i tatą w środę. Na miejscu okazało się, że mamy pokój na przeciwko...Kamila Leśnika. Środowisku ultrasów nie muszę przedstawiać tego nazwiska! Mogę powiedzieć, że niespodziewanie od samego początku mojej przygody z Biegiem Rzeźnika obracałem się w niezłym towarzystwie.

Czwartek-to przygotowanie sprzętu na przepaki, analiza taktyki biegu, odprawa z Marcinem Świercem! Humor dopisuję-zero stresu, cieszę się tym co mnie czeka już za kilka godzin. O dziwo zasypiam na kilka godzin.

Piątek 1:00 pobudka, śniadanie-2:15 wyjazd do Komańczy. Start 3:30 to godzina zero czy może godzina Rzeźnika. Blisko 600 par rusza, rozświetlając ciemność jak świetliki swoimi czołówkami! Pierwszy odcinek biegu to asfalt przez 7 km-ach człowiek chciałaby pędzić, ale głowa wiedziała, że do mety jeszcze kawał drogi i nie ma się co podpalać. Póżniej kilka kilometrów biegu góra/dół i doceramy do pierwszego punktu kontrolnego - Przełęcz Żebrak-ok 16.7 km od linii startu-łyk wody i biegniemy dalej. Mamy 8 min zapasu do zakładanego czasu w tym miejscu. Kolejne kilometry to delikatne podbiegi, zbiegi i odcinki po prostym. Wyprzedzamy, wyprzedzają nas-czyli bardzo mocno się tasujemy. Przed godziną 7 meldujemy się na przepaku w Cisnej. Mamy już za sobą 32 km. Czas dalej lepszy od zakładanego. Z Cisnej zabieramy plecaki i ruszamy dalej. Zaraz po przepaku rozpoczyna się bardzo mocne podejście. Po jakimś czasie osiągamy odpowiedni pułap wysokośći i ruszamy mocno gdyż już teraz do najbliższego przepaku nie będzie ciężkiej walki na podejściach. 56 km przepak Smerek - czujemy się dobrze, ale teraz dopiero ma zacząć się piekło w postaci dwóch połonin. Pierwsza połonina Wetlińska mimo wszystko nie dała się nam mocno w kość-na grzbiecie wyprzedzamy jedną ekipę. Mijamy Chatkę Puchatka i rozpoczynamy zbieg po 'schodach'  i co? Mam kryzys psychiczny, czuję, że może być ciężko mimo, że do mety już nie jest tak daleko. Kryzys malował mi się na twarzy z tego co się później dowiedziałem. Docieramy do ostatniego punktu kontrolnego Berehy Górne to już 68 km walki za nami! Ja dalej toczę walkę z moją głową, a tu pojawia się kryzys fizyczny. Droga na połoninę Caryńską to prawdziwa droga krzyżowa-kryzys za kryzysem. Musiałem zapanować nad swoją głową-'jesteś dobrze przygotowany więc dasz radę', 'dopóki walczysz jesteś zwycięzcą' i wiele innych takich 'złotych myśli' musiałem przytoczyć swojej głowie. Nieoceniona była rola Michała, który wspierał mnie podczas tej męki. Jednak się udało, zdobyliśmy grzbiet połoniny i można było pędzić do mety. Już wtedy wiedziałem, że nie odpuścimy i moja w tym rola żeby ten w miarę płaski odcinek, a później zbieg dobrze wykorzystać. Na ok 1 km przed metą ujechała mi noga na błocie-gleba, rozwalone kolana, ale zebrałem się i pędzimy dalej. Wybiegamy z lasu-"Chłopaki jeszcze 500 metrów dajecie"-taki tekst usłyszeliśmy od przechodzących ludzi. Mijamy kładkę na rzece, zakręt i meta! Jesteśmy 10 drużyną, a czas to 9 h 32 min! Zakładaliśmy wynik w granicach 10 h! Okazało się, że stworzyliśmy niezły duet z Michałem-mimo, że nigdy nie biegaliśmy razem. Uzupełnialiśmy się na całej długości trasy.


Najmilsze momenty?  Ewa i tata na punktach kontrolnych, dzieci, które pomagały na przepakach oraz turyści, którzy nas dopingowali na trasie!

Najtrudniejszy moment? Podejście na połoninę Caryńską! Na pewno się jeszcze nie raz z nią zmierzę!

Czego żałuje? Mogłem więcej po pracować na podejściach! W głowie wciąż mam to, że była szansa na walkę o pudło gdyśmy ruszyli dalej na trasę hardcore!  Apetyt rośnie w miarę jedzenia!

Czy bolało? Bolało, ale najbardziej to dwa dni po biegu! Na trasie nie czujesz bólu tylko charakterystyczne uczucie biegu na sztywnych nogach!

Dlaczego? Bo mogę, bo chcę mieć piękne wspomnienia!

Czy może być lepiej niż 10 miejsce i 9:32? Nie może, a będzie! Wiem co muszę poprawić, nad czym pracować!

Czy chciałem zejść z trasy? Na szczęście mój kryzys nie doprowadził mnie do takiego dylematu!

Czy czuję się gotowy na UTMB? Nie, na pewno jeszcze nie! Jak tam pojadę to nie po to, żeby ukończyć tylko, żeby pokonać trasę w jak najlepszym czasie. Inna opcja nie wchodzi w grę! Po drodze do realizacji tego marzenia jeszcze inne biegi ultra!

Przemyślenia? Nie byłby tego sukcesu gdyby nie ciężka praca, wsparcie Ewy, rodziców! Na sukces jednostki wpływa praca wielu ludzi! Dziękuje im za to, że wierzą we mnie! Poza tym wiem ile jeszcze mi brakuję, żeby osiągnąć poziom taki jaki mi się marzy-jestem świadom swoich braków!